Wieści z Essen 22
Międzynarodowe targi ESSEN #Spiel22 za nami. Jak było? Zajeb…! To by było na tyle, dziękuje możecie się rozejść. 😅 Nie? No dobra, to po kolei.
Targi w Essen, są jednymi z największych targów gier planszowych na świecie. Ta gigantyczna impreza trwa cztery dni i mieści się w kilku połączonych ogromnych halach, na których wydawcy prezentują swoje tytuły – zarówno nowości jak i klasyki. W tym roku imprezę udało się zmieścić w 7 halach, z czego ostatnia była przeznaczona wyłącznie na mathandel, czyli możliwość wymiany gier z innymi uczestnikami.
W czwartek, czyli pierwszy dzień targów, udało nam się zagrać w kilka tytułów, choć w planach mieliśmy głównie na zwiedzanie. Przez cały dzień przeszliśmy przez halę pierwszą, drugą, trzecia i piątą (piekło perfekcjonisty!). Pomimo tego, że byliśmy bardzo skrupulatni, to ku naszemu zdumieniu, przeoczyliśmy kilka stanowisk, które na szczęście udało nam się nadrobić w niedzielę. Tak, przez cały dzień przeszliśmy przez zaledwie 4 hale, i to jeszcze niedokładnie – niech to świadczy o wielkości tego przedsięwzięcia. Cytując klasyka: “mają rozmach s…”.
Podczas zwiedzania, od czasu do czasu, plecy i nogi odmawiały nam posłuszeństwa, więc trzeba było zaczepiać się przy wolnych stolikach z grami. No i tak wylądowaliśmy na stanowisku “This Way!”, które promowało świeżynkę “I C E”. Gra w której wcielamy się w dzielnych archeologów, prowadzących wykopaliska na mroźnym lodowcu. Pięciowarstwowa plansza pozwalała nie tylko kopać kilka poziomów, ale także podkopywać przeciwników, co wywoływało złośliwe uśmiechy na naszych twarzach 😀.
Odwiedzając Pandasaurus’a rozegraliśmy szybką partyjkę That Time You Killed Me. Jest to logiczna gra pojedynkowa, w której staramy się wymazać przeciwnika z historii, przenosząc się w czasie, tworząc własne klony, czy wywołując paradoksy czasowe. Osoby lubiące szachy powinny zainteresować się tym tytułem. Wieczorem, już po powrocie do mieszkania, razem z Zaku Boardgames dzielnie walczyliśmy w List Miłosny. Tak, zmęczenie po całym dniu tak nam dało w kość, że stać nas było tylko na tyle…
W piątek przyszła pora na hale czwartą (w końcu!), szóstą i jak się okazało, dokończenie hali piątej. Tak jak w pierwszych trzech halach, można było spotkać głównie dużych i znanych wydawców, tak dalej można było spotkać ludzi z Korei, Chin, czy nawet Chile. Tam każdy mógł wyłapać niszowe gierki, których praktycznie nie ma szans znaleźć na naszym rynku.
Tym właśnie sposobem trafiliśmy na stanowisko Korea Boardgames, gdzie zagraliśmy w City Chase. Gra z klasycznym motywem znanym np. z Listów Whitechappel, gdzie jeden gracz wykonuje ukryte ruchy, a reszta próbuje go znaleźć, była o tyle niezwykła, że jej wykonanie przykuwało wzrok. Złodziej chował swojego piona w kształcie auto w budynkach, a policjanci byli przedstawieni jako figurki helikopterów.
Kolejnym tytułem, w który przyszło nam zagrać, była gra nominowana do Spiel des Jahres “Scout”. Ta prosta karcianka na tyle nam się spodobała (albo po prostu nogi nas tak bolały), że zagraliśmy dwie partie pod rząd. Fajne to!
Ostatnią (last but not least) pozycją była asymetryczna euro gra Hegemony: Lead Your Class to Victory. Każdy z nas po partii miał to samo zdanie – Root w wersji euro. Ależ to było dobre! Niestety na czas Essen, gra była jeszcze na etapie late plage’a kickstartera, więc przyjdzie nam trochę poczekać, zanim wyląduje na naszych stołach.
Paranoja, chaos, tłum, zgiełk, tumult, tłok, zamęt, bydło i masakra, czyli sobota w Essen. To co się tam działo jest aż trudno opisać. Korki na każdym kroku, przejście z jednej hali na drugą prawie niemożliwe, a dopchnięcie się do chodliwego tytułu graniczyło z cudem. Tak można opisać prawie cały dzień. My poświęciliśmy go na bardzo spokojne (nie całkiem to od nas zależało) zwiedzanie i zakupy. Pod koniec dnia, jak wracaliśmy, zauważyliśmy, że parę stoisk na pierwszych halach przegapiliśmy, więc od razu układaliśmy plan na następny dzień.
Niedziela była dla nas klamrą spinającą cały pobyt, ponieważ zaczęliśmy od zwiedzania, wszystkiego co przegapiliśmy do tej pory. Największym plusem było to, że tłumów było zdecydowanie mniej, a po targach znowu zaczęło chodzić się (w miarę) luźno i przyjemnie. Tego dnia, razem z Brodaty BoardGames, udało nam się zagrać jedną pełną rundę w Twilight Inscription. Przyznam, że chętnie spróbowałbym pełnej partii (Grzesiu, wyzywam Cię na dokończenie pojedynku! 😀), bo mam wrażenie, że gra może mieć spory potencjał tworzenia ciekawych kombosów.
Essen to nie tylko planszówki, ale także RPGi, figurki, bitewniaki, gadżety i wszystko co może przyciągnąć Geeków. Znaleźliśmy nawet dwa specjalne stanowiska: jedno z grami typowo wojennymi, a drugie promujące cięzkie gry ekonomiczne z serii 18xx, więc śmiało możemy powiedzieć, że każdy mógł tam znaleźć coś do siebie.
Mam nadzieję, że wydźwięk tego co napisałem był pozytywny, bo na targach bawiłem się przednio, ale to nie oznacza, że wszystko było idealnie. Pierwszym mankamentem były spore tłumy w sobotę, ale o tym już pisałem, więc nie będę się dalej nad tym rozwodzić. Drugą rzeczą do której się mogę przyczepić były ceny. Ze względu na popularność tego eventu, można by się spodziewać jakichś sporych promocji, mających na celu przyciągnąć rzesze klientów, ale tak nie było. Wydawcy raczej skupili się na promowaniu hobby niż na sprzedaży, choć nie powiem, że nie dało się wyłapać naprawdę ciekawych ofert. Z tego wymykało się jedynie stoisko spiel offensive, w którym ceny same wpychały nam pudła do rąk. Ostatnią szpilą, którą muszę wbić są miejsca parkingowe. Duże tłumy, to dużo aut, a dużo aut, to mało miejsca. Dzięki wejściówkom prasowym mieliśmy zapewniony parking na miejscu, ale wiemy z opowieści, że normalny parking był oddalony tak bardzo, że organizatorzy musieli zapewnić specjalny bus, który dowoził ludzi na hale. Myślę, jednak, że sam rozmach targów powinien wynagrodzić wszystkie te powyższe bolączki.
Ogólnie imprezę uważam, za bardzo udaną. Działo się sporo, nie było chwili na nudę, udało nam się przywieźć parę prawdziwych perełek, no i najważniejsze – spotkaliśmy się z wieloma przesympatycznymi ludźmi, z którymi jak widać, musieliśmy wyjechać z kraju, żeby się w końcu zobaczyć. Za rok jedziemy na pewno, a teraz bierzemy się za stos instrukcji, który już na nas czeka…
/GREEN